Siedziała w ogrodzie w półświetle, w półcieniu,
Przy blasku wschodzącej jutrzenki,
Wśród ciszy porannej oddana marzeniu,
Słuchając słowika piosenki.
Marzyła o szczęściu, miłości - tak trocha,
Bo o czymże można by innym?
Wszak każda dziewczyna, choć jeszcze nie kocha,
Marzeniem się bawi niewinnym.
Tęsknota, niepokój i dziwne żądania
Nieznanych a słodkich upojeń
Budziły w jej sercu odblaskiem świtania
Girlandy tęczowych urojeń.
I piła skwapliwie te wonie, te fale
Powietrza, co pierś jej wznosiły,
I mocniej błyszczały jej ustek korale
I żywiej się oczy paliły.
Patrzała na kwiaty, co jasne z uśmiechem
Skłaniały kielichy miłośnie,
I dzieląc się wonnym rozkoszy oddechem,
Szeptały o szczęściu i wiośnie.
Widziała konwalię dziewiczą, jak drżała,
Łzy lejąc z drobnego kielicha,
W objęciach wietrzyka, a choć tak nieśmiała,
Jednakże coś pragnie i wzdycha.
A dalej narcyzy tak piękne, urocze...
Że muszą samotne pozostać,
Więc główki zwiesiły nad wody przeźrocze,
Ścigając odbitą w niej postać.
Tam znowu fijołki, kryjące się w trawie;
Tak dobrze tej cichej rodzinie!
Nie myśli o próżnej wielkości i sławie,
Lecz żyje dla siebie jedynie.
Tak marząc o kwiatach i tonąc w marzeniach,
Oparła na ręku swą głowę
I chmurki śledziła w słonecznych promieniach
To srebrne, to znowu różowe.
Wtem widzi zdziwiona: że z słońca promieni
W jej oczach gmach staje złocisty,
Z kopułą szafirów, z ścianami z zieleni,
A cały jak kryształ przejrzysty.
Kolumny - to palmy splecione w arkady
Przez liany i bluszcze wiszące,
Schodami - srebrzyste ściekają kaskady,
Posadzką - mozajki kwitnące.
I widzi strwożona, jak kwiatów kielichy
Ludzkimi ją mierzą oczami,
I widzi rój sylfów skrzydlaty i cichy -
Jak igra w powietrzu z tęczami.
A jeden z narcyzów rosami wilgotny
W pięknego młodzieńca się zmienia,
Lecz skrzydeł nie dostał i usiadł samotny
Nad brzegiem srebrnego strumienia.
I widzi wzruszona, jak wiatrom się skarży:
Że nie ma na świecie nikogo...
I słyszy westchnienia i w myślach się waży,
A tak jej smutno i błogo.
Nad litość nic nie ma na ziemi świętszego,
Więc litość skłoniła dziewczynę,
Że wstała powoli i poszła do niego
Zapytać o smutku przyczynę.
Słyszała jak przez sen wyrazy namiętne,
Co śpiewnym pieściły ją echem,
I oczy widziała tak piękne a smętne,
Że odejść byłoby, ach! grzechem.
Słyszała, jak mówił: "Ty jesteś wybraną,
By nowe ukazać mi życie
I duszę na wieczną tęsknotę skazaną